Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa. Monika Babicka, aktorka Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni obchodzi jubileusz 25-lecia na scenie

Grażyna Antoniewicz
Grażyna Antoniewicz
Monika Babicka w sztuce "Trzej muszkieterowie"
Monika Babicka w sztuce "Trzej muszkieterowie" mat. prasowe/ Fot. Roman Jocher
Monika Babicka, aktorka Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni obchodzi jubileusz 25-lecia pracy scenicznej. - Najbardziej lubię takie postaci, dzięki którym czuję, że muszę sięgnąć głęboko w siebie - zdradza w rozmowie z nami.

25-lecie pracy scenicznej to piękny jubileusz.
I nie wiadomo, kiedy to zleciało. Zaczęło się w Lublinie, w pięknym Teatrze im. Juliusza Oster-wy. Pierwszą rolą, którą doskonale pamiętam, była ciężarna dziewczyna u Marcela Kochańczyka, w sztuce Mrożka „Pieszo”. Kolejna, ważna rola to Albertynka w „Operetce” Gombrowicza. I chyba ona stanowiła dla mnie największe wyzwanie, bo było tam zderzenie z nagością, co dla mnie nie było rzeczą łatwą. Wiadomo, że my, aktorzy musimy mieć świadomość, że ciało jest naszym kostiumem, ale to był dla mnie duży problem, jednak nie ma „Operetki” bez finału nagiej Albertynki.

To były pierwsze kroki, później tych ról było coraz więcej.
Mieliśmy z Darkiem Szymaniakiem spotkanie w bardzo sympatycznym Radiu Kaszebe i mówiliśmy o tym, że dla aktora najważniejsze jest, żeby grać i się rozwijać. Poza czasem na urodzenie mojej córki Julii i poza pandemią, cały czas pracuję.

Właściwie nie schodzisz ze sceny, prawda?
I mam nadzieję, że tak będzie jeszcze długo. Były wspaniałe role, cały Dostojewski, wiele sztuk Szekspira, Molier, Wyspiański, Mrożek. Na przykład w „Biesach” miałam możliwość dwa razy spotkać się z tekstem Dostojewskiego. W Lublinie grałam Marię ciężarną, a tutaj w gdyńskim teatrze „kuternóżkę” (Marię Timofiejewną), więc było to zupełnie inne spotkanie z tytułem i inną ja, bo jest 10 lat przerwy między jedną a drugą produkcją. Jak zamykam oczy i wspominam tamte lata, wyłania się cała masa nieprawdopodobnych wspomnień.

Jesteś żoną dyrektora.
Wbrew pozorom naprawdę, to nie jest łatwe, zawsze się śmieję, że żona dyrektora ma ciężko, bo jak ją obsadzą, to ci nieprzychylni będą mówić, że po znajomości, a jak nie obsadzą, powiedzą: taka niezdolna, że nawet nie pomogło, że jest żoną dyrektora. Ale - jak powiedziałam - ja się z tego śmieję.

Jakie słowo kojarzy ci się z jubileuszem?
Wdzięczność za to, że spotkałam w teatrach tylu wspaniałych ludzi. Miałam ogromne szczęście jeszcze jako student-ka pracować z Adamem Hanuszkiewiczem, a później już w Lublinie z Marcelem Kochańczykiem, Eugeniuszem Korinem, wielokrotnie z Tadeuszem Bradeckim. A w Gdyni obok wcześniej wymienionych: Jackiem Bałą, Rafałem Szumskim i innymi. Zawsze z mojej strony było duże zaangażowanie, pokora i otwarte serce, bo każdemu trzeba ufać, jak już się spotkamy.

Czy zdarzyły ci się wpadki podczas spektaklu?
Tak naprawdę, jak aktor jest skupiony na scenie, to niechby się waliło, paliło, nic nie jest w stanie go z tego wytrącić. Musi być absolutne skupienie, ale oczywiście są różne tytuły. Dzisiaj gramy „Dziady” i nie wyobrażam sobie, żebym jako Rollisonowa mogła nawet przez ułamek sekundy wyjść myślą poza postać, ale jak gramy bajkę, w której jestem krasnoludkiem, to umówmy się, że interakcje z kolegami czasami bywają bardzo zabawne. Pamiętam, że graliśmy kiedyś w Lublinie z Krzyśkiem Olchawą parę w sztuce Szekspira „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”, w reżyserii Tadzia Bradeckiego. Pewnego razu, gdy techniczni chłopcy wnosili dekorację, któryś z nich zrobił do widowni głupią minę. Ludzie zaczęli się śmiać, jakoś tak poza tekstem, a myśmy

potwornie się „zgotowali” i nie było co zbierać. Kurtyna poszła w dół, ale za moment graliśmy dalej. Na Scenie Letniej zdarzają się najróżniejsze sytuacje: jest morze i plaża, ludzie i dziki, które wybiegają z lasu, pies, który wbiega na scenę. Jest wiatr, który rozwiewa dekorację. W takich momentach też trudno o absolutne skupienie i zdarzają się śmieszne i nieprzewidziane sytuacje.

Jakie postacie lubisz najbardziej?
Takie, w których czuję, że muszę sięgnąć głęboko w siebie. Również takie, dzięki którym czuję w duszy niepokój. Wtedy rozwijam się jako aktorka. Dobre są też te momenty, w których się bawię.

Wolisz komedię czy dramat?
Lubię komedie, bo generalnie na życie jestem osobą dość pogodną. Lubię się śmiać, i czuję komedię, ale zagranie roli komediowej potrafi być trudniejsze niż ciężkiej i mrocznej roli dramatycznej.

Kto najpiękniej cię ubrał na scenie? Kiedy się czułeś jak księżniczka?
Cóż, nie szata zdobi człowieka. W Lublinie grałam wspaniałe role szekspirowskie, a wiadomo, dziewczyny zawsze są w nich pięknie ubrane. Wspominam wspaniały i prosty kostium Ofelii. To był zwykły sweterek, a czułam się w nim piękna. U Dostojewskiego dokładnie tak samo, cała klasyka to piękne suknie. Pamiętam „Sarmację” Pawła Huelle i suknię na krynolinie. Przepiękny kostium miałam też w „Świętoszku”, gdzie grałam Elwirę, to była sztuka w reżyserii Bogdana Toszy. Moja suknia została zbudowana na bazie starego gorsetu z teatru muzycznego i miała oryginalne, wielorybie fiszbiny - to był wspaniały kostium autorstwa

Jerzego Kaliny. Jednak to nie znaczy, że w nich się czułam najpiękniej. W „Prawieku”, gdzie gram Kłoskę moja sukienka zaprojektowana przez Hankę Szymczak, mimo że skromna, jest dla mnie wyjątkowa, piękna na swój sposób i pomaga mi budować postać.

Czy miewasz tremę?
Nie lubię premier, często kolejne przedstawienia są znacznie lepsze, a premiera jest takim wyjątkowym momentem, kiedy mamy pierwsze spotkanie z publicznością. Wtedy pojawia się trema.

W jakiej nowej sztuce zobaczymy cię w najbliższym czasie?
Zaczynamy teraz próby do „Lizystraty” Arystofanesa z młodą reżyserką Zdenką Pszczołowską. Na scenie pojawią się silne, mądre, mocne kobiety i będzie strajk kobiet.

Na koniec naszej rozmowy, przypomnijmy twój pierwszy dzień w Teatrze Osterwy.
Wchodzę i na portiernię teatru i spotykam reżysera Marcela Kochańczyka, który pyta: dziecko, co ty tu robisz? (znałam go jako wykładowcę z Olsztyna). Właśnie podpisałam z dyrektorem Cezarem Karpińskim umowę o pracę - powiedziałam. Marcel Kochańczyk ucieszył się, pogratulował i obsadził mnie w sztuce „Pieszo” Mrożka. To była moja pierwsza rola w zawodowym teatrze.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rozmowa. Monika Babicka, aktorka Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni obchodzi jubileusz 25-lecia na scenie - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto