Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marek Siemiątkowski: Byłem częścią najlepszej ekipy Śląska Wrocław z lat 80-tych

Marek Siemiątkowski
Fot. Archiwum prywatne Marka Siemiątkowskiego
42-letni bramkarz Polonii Trzebnica, były piłkarz Śląska Wrocław, Marek Siemiątkowski wspomina czasy gry w Śląsku Wrocław, a także opowiada o swojej przygodzie z piłką nożną.

Co prawda Petera Shiltona, który jeszcze jako 47-latek wychodził na boisko, Pan nie pobił, ale już od Dino Zoffa, grającego "zaledwie" do 41 roku życia jest lepszy. Skąd ten zapał?
Porównywanie z legendami bramkarskimi nie jest dobrym pomysłem. Nie ta półka, ale jeśli chodzi o czas spędzony na boisku to fakt, tu mogę z nimi rywalizować (śmiech). Odkąd pamiętam marzyłem by być piłkarzem. Po części się to spełniło. Miałem do piłki charakter. Zapał trochę gaśnie, głowa chce, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.

Podobno już rok temu chciał Pan zawiesić buty na kołku?
Zgadza się. Powiedziałem, że to ostatni sezon. Jednak wygrana rywalizacja z Prochowiczanką na mecie rozgrywek i awans zaostrzył apetyt. Doszedłem do wniosku, że warto sprawdzić się w III lidze.

Rok 1987. Finał Pucharu Polski. Śląsk gra z GKS-em Katowice i młody Marek Siemiątkowski siada na ławce rezerwowych.
Było to dla mnie wielkie wydarzenie, ale też nagroda za dobrą grę w drugim zespole w tych rozgrywkach. W 1/16 finału przegraliśmy z pierwszą drużyną 2:5, a marzyliśmy aby zagrać z mocną Pogonią Szczecin. Na finał wskoczyłem szczęśliwie do kadry. Myślę, że od tamtej pory - może z wyjątkiem zdobycia Pucharu Ekstraklasy - kibice Śląska nie mieli okazji przeżywać takich emocji i radości. Cieszę się, że byłem częścią chyba najlepszego polskiego zespołu lat 80.

Żyję w ciągłym ruchu przez ponad 30 lat. Nie umiem usiąść w kapcach w fotelu przed telewizorem. Wciąż spotykam się z kolegami w oldbojach, na korcie

Wielu uważa, że miał Pan pecha. W Śląsku zawsze był Pan rezerwowym, o miejsce w bramce musiał walczyć z mocnym konkurentem.
Spędziłem sporo czasu w tym klubie. W tamtym okresie 18-letniemu wychowankowi, grającemu na pozycji bramkarza, ciężko było się przebić. Na początku cieszyło mnie samo to, że trener Henryk Apostel awansował mnie w klubowej hierarchii. Później konkurencja też była duża. Z czasem łatka wiecznego rezerwowego do mnie przylgnęła i zaczęło to uwierać. Nie czułem się gorszy od kolegów.
W pewnym momencie nawet pojawiła się szansa wskoczenia do składu. To, że nie zagrałem z Głogowem zawdzięczam naszemu kapitanowi (Romuald Kujawa - przyp. PW), który przekonał św. p. Stanisława Świerka aby nie ryzykował wystawiając mnie.

Myśli Pan, że mógł zrobić więcej jako piłkarz?
Jestem przekonany, że tak. Czego zabrakło? Może we wszystko włożyłem za mało pracy, może zadecydowało kilka elementów. Najwięcej powiedzieć o tym mogliby trenerzy, którzy mnie prowadzili. Z drugiej strony cieszę się, że trener Świerk pozwolił mi zadebiutować w lidze, bez względu na okoliczności w jakich się wtedy znaleźliśmy (spadek z ekstraklasy - PW). Dodatkową satysfakcją była mina konkurenta (Adam Matysek - PW), który nie traktował mnie poważnie. Trener kiedyś powiedział, że byłem za dobry na drugą, a za słaby na pierwszą ligę. Może coś w tym jest?

Gra w Śląsku to najlepszy moment kariery?
Może się tak wydawać, z perspektywy najdłużej spędzonego czasu i sukcesów. Jednak zaliczyłem tu niewiele meczów. Gra cieszy najbardziej dlatego okres spędzony w Dzierżoniowie, Wałbrzychu, Wulkanie Wrocław i Trzebnicy uważam w większym stopniu satysfakcjonujący. Tam w końcu byłem doceniony.

Jest taki mecz, do którego chętnie Pan wraca?
Na pewno troszkę by się tego uzbierało. Najbardziej mi zapadło spotkanie drugiej ligi, kiedy grałem w Lechii Dzierżoniów. W wyjazdowym pojedynku z Górnikiem Pszów wszystko mi wychodziło. Przeciwnicy łapali się za głowy, broniąc jedenastkę przekonałem ich, że w tym dniu niewiele wskórają.

Zmieniła się piłka nożna przez te wszystkie lata?
Oczywiście. To jakby nie było trzy dekady. Różnica polega przede wszystkim na przygotowaniu fizycznym i wytrzymałościowym. Teraz gra się zdecydowanie szybciej. Zmiany widać też w sprzęcie z mojej "działki". Piłki są robione z takich materiałów, że trzeba naprawdę dobrze się nagimnastykować i wciąż być czujnym - vide MŚ w RPA.

Co będzie dalej robił Marek Siemiątkowski jak już przestanie grać w piłkę?
Chcę zostać przy sporcie. To moja pasja. Obecnie łączę, funkcję animatora sportu w trzebnickim Orliku z graniem w miejscowej Polonii. Jeśli działacze będą chcieli wykorzystać moja wiedzę to pomogę w szkoleniu młodzieży. Żyję w ciągłym ruchu przez ponad 30 lat. Nie umiem usiąść w kapcach w fotelu przed telewizorem. Wciąż spotykam się z kolegami w oldbojach, na korcie. Chcę zaszczepić te cechy córeczce, której się to już coraz bardziej podoba.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Czy Biało - Czerwoni zatriumfują w stolicy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na trzebnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto